poniedziałek, 3 lipca 2017

Pierwszy tydzień wolności

Początek wakacji był bardzo produktywny! Zwiedzaliśmy miasto, jeździliśmy autobusami i spotykaliśmy się z psami!
W poniedziałek udałam się z Bejuszem na Stare Miasto i odwiedziłam Rodziców w ich pracy. No, może to Stare Miasto to przesada, bo zasnął zanim dotarliśmy do tych uroczych uliczek, ale zaliczyliśmy deptak i fontanny. Tłum ludzi niezbyt go przejął, był zdrowo zainteresowany. Niestety jego miłość do głaskania skutkuje podchodzeniem do ciumkających kilka metrów dalej ludzi, ale pracujemy nad tym, bo wychodzę z założenia, że tych ludzi nie wychowam, ale mojego Psa jak najbardziej ;) Jako, że Dzieciak kocha wodę, to kiedy zobaczył fontanny był w siódmym niebie! Bardzo podobały mu się takie wbudowane w chodnik, które czasami strzelają wyższym, a czasami niższym strumieniem, podchodził do nich i zaspokajał pragnienie. Na jednym z naszych przystanków położył się i zasnął, więc nie kontynuowałam wycieczki - pozostał nam jeszcze powrót do domu. Wzięłam Bejcioszki na ręce i zmierzaliśmy na przystanek, w międzyczasie uciekły nam trzy pasujące autobusy, ale heloł, są wakacje, więc nigdzie się nie spieszymy! W ostatniej chwili Syn się przełamał i siknął nie przy swoim ulubionym krzaczku, za co jestem mu bardzo wdzięczna, bo w przeciwnym wypadku ucierpiałby autobus. Samą jazdę tym uroczym środkiem lokomocji zniósł bardzo dobrze, najpierw chwila na rękach, a potem grzecznie położył się w kącie. Niestety położył się na gumie do żucia (nie lubię plujących ludzi), więc stracił troszkę futra z łokcia, na szczęście nic nie widać.

Wtorek również był dniem pełnym wrażeń. Pojechaliśmy autobusem na spotkanie z Maxem i jego Człowiekiem. To bardzo zabawowy piesek, wiec B był zachwycony, że ktoś wreszcie raczy reagować na jego zaczepki (niestety Lava wciąż odmawia zabaw z tą kupą na nóżkach). Było dużo gonitw i tarmoszenia. W pewnym momencie położył się odpocząć, z czego jestem bardzo zadowolona. Niestety na początku przestraszył się psa, który był na mijanym przez nas wybiegu i zaczął uciekać ile sił w łapkach (okolica bardzo spokojna, wiec był bez smyczy), a w takich chwilach nasze przywołanie jeszcze nie jest perfekcyjne, więc jednak takie spacery będą jeszcze smyczowe, z wyjątkiem samych zabaw.
Wracając wybrałam się z Synem do McDonalda, gdzie położył się i żuł piłeczkę spokojnie obserwując otaczający nas świat.
Środę również spędziliśmy bardzo pracowicie. Rano skończyłam szycie pokrowca na klatkę, który zdobi salon. Na 17. byliśmy umówieni z uroczą Dixie i jej Panią. Dixie jest miesiąc starszą borderzycą, więc rozumieli się doskonale. Szczeniaczkowe pomysły przychodziły im do głów w tych samych chwilach. Najbardziej chcieli się bawić, kiedy jeszcze byli na smyczach, ale po chwili braku zainteresowania, kiedy byli już wolni, rozpoczęła się zabawa. Zaczepki, fikołki, turlanie, ślinienie... Bejuszek był zachwycony. Wrócił zupełnie padniety i odsyyyyyypiał.

Czwartek i piątek były już spokojniejsze, tylko spacerowaliśmy po okolicy i edukowaliśmy się :) Ćwiczymy szarpanko  (trochę brak mu w tej kwestii pewności siebie), obieganie przedmiotów i "smutek", czyli kładzenie łebka na ziemię. Utrwalamy też dotychczas nabyte umiejętności i cieszymy się sobą.
W sobotę mieliśmy kolejne szczepienie. Ale zanim weterynarz! Na porannym spacerze Śmierdziel znalazł kupę. B bardzo lubi pachnieć kupą, więc już nie pachnie kupą, zabrałam mu zapach kupy :| Co ja mam z tym stworem? Zdecydowanie wszystkie spacery będą na lince.
Bejek u weterynarza był bardzo dzielny, tak jak ostatnio podobali mu się ludzie i zwierzątka w przychodni. Nie był tylko zadowolony, kiedy sprawdzano obecność jego serca (na miejscu!), samo szczepienie zniósł bardzo dzielnie :D
Niedzielę rozpoczęłam już o 2., bo niestety, jak okazało się o 4., Bejuszek zjadł orzeszka, prawdopodobnie jakiś ptak dokonał zrzutu na nasz ogródek. Na szczęście po opróżnieniu brzuszka zadowolony wrócił do klateczki i kontynuował sen.
Chłopiec jest szalenie inteligjętki. Dostał ostatnio taką zabawkę dla niemowląt, ze sznureczkiem, który po pociągnięciu powoduje, że zaczyna grać kołysanka. Bardzo szybko załapał o co chodzi i łapie do pyszczka sznureczek i odciąga nóżkami wielorybka, żeby grała muzyka. Na pewno nie jest to przypadkowe, bo trzeba całkiem mocno pociągnąć.
Nauczył się też perfekcyjnie sygnalizować chęć siknięcia! Siada wyprostowany i gapi się na klamkę :D
Żeby nie było, że nic o Lavie. Po prostu jest ona bardzo grzecznym i statecznym pieskiem, więc musiałabym zawsze pisać to samo! Sucz spokojnie sobie żyje, chodzimy na spacerki, na których zachwycam się tym, jak jest cudownie spokojna i grzeczna. Biedulka jest też kulturalna i nigdy nie ingeruje w przestrzeń B, czego nie można powiedzieć o nim, ale cóż... pracujemy.

Przemyślenia z tego tygodnia:
  • kiedy robię coś złego i człowieki się denerwują, kładę się szybko jakby nigdy nic i spoglądam zaspanym wzrokiem, kiedyś na 100% załapią, że TO NIE JA
  • marmur jest super, zawsze zimny i widać co dzieje się w pokoju (a to się zdziwi, bo nasz kawałeczek marmuru jest umiejscowiony przed kominkiem...)
  • a nóż przez prysznic/dziurę po krecie/poduszkę dostanę się do Australii? nie należy się poddawać, kopmy dalej!

1 komentarz:

  1. Bardzo fajnie czyta mi się o Waszych wspólnych poczynaniach! :) Super, że tak dobrze Wam idzie :)

    OdpowiedzUsuń